Jestem Igor, niczego tak naprawdę nie dokonałem, wszystko jest popiół, popiół jest wszystkim, jest wszędzie, w płucach i na nosie, pod powiekami i w ustach, drapie w gardle jak papierosowy dym, i tak już będzie do końca: starczy dmuchnąć w kupkę i nawet the endu nie będzie.
Patrzyłam w niebo. Patrzyłam na kopułę z milionami gwiazd. Mój Haspodź, modliłam się, masz miliony gwiazd, daj mnie jedną, najmniejszą, strąć ją palcem czy kichnięciem, a ja pomyślę życzenie. Jedna najmniejsza gwiazda, może być obtłuczona, błagam, daj mi.
Myślę, że już wtedy – dawno, dawno temu – że już wtedy rozumieliśmy: ten początek, ta noc spełnionego życzenia, moc połączonych ciał, to jest nasz koniec, początek upadku.
Nieszczęście dojrzewało w nas, lecz byliśmy gotowi zapłacić każdą cenę za drugą osobę i wspólny czas; nawet cena wyższa od najwyższej – to nie byłoby drogo. Nawet nieprawda, zdrada i upodlenie. Nawet skłamana spowiedź i rozdarty materiał sukienki. Nawet to.
Każda wspólnie spędzona minuta była malutką wiecznością, idealnym światem. Każda minuta spędzona osobno była jak wyrzucona w błoto, zepsuta i niewiele warta.
Kochałam tak do końca, do granicy, za którą już tylko nic. Kochaliśmy się tak bardzo, że czas płynął tylko wtedy, gdy byliśmy razem. Jakbyśmy sami byli czasem. Poza nami czas nie istniał, nic a nic.
Czekałam na niego. To prawda. Czekałam na niego jednak nie po to, żeby się go doczekać. Czekałam, żeby nie wrócił. Żeby jego skóra ostygła, jak ostygły moje wspomnienia. Żeby jego oczy sięgały mi najwyżej do kostek, a nie – w nich utonąć.
Bo jak powiedzieć, że już za późno i jednocześnie za wcześnie? Że nie pozwalał mi żyć, ponieważ go nie było, a teraz mnie zabija, bo jest?
Przepiękne cytaty! Muszę po nią sięgnąć :-)
OdpowiedzUsuń