[…] nie może zasnąć, bo się boi, że umrze we śnie i przegapi ten moment, jedyną atrakcję, jaka jej w życiu jeszcze została.
[…] bicie serca nie wystarczy, by być żywym, serce musi mieć dla kogo bić, a Regina już nie chce, żeby biło, chce być już tam, gdzie nie ma krwi i żył, skóry, gdzie nie ma starości, gdzie nie można błądzić i tracić, bo wszystko jest na miejscu.
Regina wraca pociągiem do domu, choć wolałaby nie wysiadać, przejechać wszystkie stacje i zatrzymać się tam, po drugiej stronie tunelu, gdzie już się nie płacze inaczej niż ze szczęścia.
Podsłuchuje rozmowy w przedziale, ludzie są dziś odświętnie gadatliwi, jedni zazdroszczą drugim gadania, jedne rozmowy krzyżują się z drugimi, jakby każdy chciał obwieścić, że ma z kim rozmawiać, nawet jeśli nie ma o czym.
Gdyby ją ktoś zapytał, co jest najgorsze w starości, odpowiedziałaby, że milczenie i samotność; tak odpowiedziałaby jeszcze niedawno, teraz powiedziałaby po prostu, że w starości najgorsze jest życie.
Powiedzieć, że cię nie kochałam, to mało. Brzydziłam się tobą. Kiedy byłeś przy mnie, brzydziłam się twoją obecnością; kiedy cię nie było, brzydziłam się samą świadomością twojego istnienia. Nieważne, co mówiłeś; nieważne, czy mówiłeś do mnie, czy słyszałam twój głos przez ścianę. Nienawidziłam sposobu, w jaki zamykałeś i otwierałeś drzwi, już po tym poznawałam cię z daleka; nienawidziłam twoich kroków, zwłaszcza jeśli miałeś na nogach pantofle, nienawidziłam dźwięku, jaki wydawały, obijając się o spody twoich stóp. Nienawidziłam twojego głosu do tego stopnia, że sama przywoływałam twoje telefony, kiedy tylko pomyślałam o tym, jak to dobrze, że tak długo nie dzwonisz.
Twierdzi pan, że się zatracił w tej miłości. No to teraz, kiedy pan stracił miłość, powinien pan odzyskać siebie. Tak mi wychodzi z rachunków…
Powiada pan, że się źle czuje? Pan się w o g ó l e nie czuje, pan stracił samopoczucie, w panu jest samo cierpienie. Pan symuluje życie, nie ma pan czasu żyć, bo pan cierpi.
Pan to musi pamiętać – kiedy pan ją kochał, kiedy ją zdobywał: każdy krok zbliżał pana do niej, czas płynął tylko w jej stronę, dzielił się na ten spędzany z nią – liczony normalnie, i ten, który upływał między waszymi spotkaniami – odliczany. Potem, kiedyście już ze sobą żyli, kiedy jej obecność była stanem permanentnym, przestał pan odliczał. Oczekiwał pan od niej, a nie wyczekiwał jej. Liczył pan na nią, zamiast odliczać minuty do jej powrotu.
Samotność jest stanem, do którego się przywykło, ale osamotnienie równa się świeżej utracie, wygnaniu z raju; osamotnienie to jest mimowolne wtrącenie się w samotność.
To nie był człowiek, to było ucieleśnienie lamentu, w nim skowyczał każdy oddech, każde zmrużenie oczu, każda linia papilarna, każda krwinka.
Bo kubeczki smakowe już przywykły do tego języka, do smaku tej śliny, bo ciało już się opatrzyło, bo się w nim poznało wszystkie zakamarki – wyrzucają to samo, a potem wyrzucają się z domów, rozstają, rozwodzą. Po to, żeby zrozumieć, że to opatrzone ciało, ta spowszedniała dusza były przecież ich częścią. Zaczynają tęsknić; pamięć, która była przekleństwem ich nieudanych zmagań miłosnych, nagle zawodzi – ciało, które się znało na pamięć, gdy było na wyciągnięcie ręki, nagle nie chce się przypomnieć.
Przerwał mi. Wstał i powiedział, że mu wystarczy. Że odebrałem mu resztę chęci do życia.
Polub cytaty z tej książki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz